To jest pierwszy moj post tutaj, z gory przepraszam, jesli pisze w zlym dziale...
Musze spytac Was, bardziej doswiadczonych swinkowych fanow, co moglo sie stac I czy zawsze to tak wyglada…
Bylam szczesliwa “mamusia” dwoch swinkowych siostrzyczek: Tosi i Zuzi. Przeszlam z nimi przez wszoly, swierzba, zapalenie pecherza, guza wycietego razem z calym cyckiem I operacje trzonowcow. Mialy 5 lat, 16 stycznia odeszla Zuzia, wczoraj Tosia.
Zaczelo sie od ciezkiego oddechu Zuzi, moja wina, troche zbagatelizowalam, ze jest grubcia i pewnie to dlatego (ale zadnych innych objawow nie miala). Zreszta w tym czasie w grudniu wet widzial ja 2 razy ze swierzbem i rowniez nie zwrocil mi na to uwagi. Ok.10 stycznia zauwazylam guza pod brodka, pojawil sie zielonkawy katar I pognalam do weta (innego). Ten powiedzial, ze ma ciezka infekcje drog oddechowych, a guz to albo chloniak albo do tego stopnia powiekszone wezly w wyniku infekcji i ze zobaczymy za tydzien…dostala 2 zastrzyki, antybiotyk, steryd i kropelki do oczu, bo miala tez lekko rozpulchnione bialka. 6 godzin pozniej umarla w domu na moich rekach
Jak to wygladalo (przepraszam za opis, po prostu nie wiem czy to zawsze tak przebiega): lezala na sianku i postanowilam ja wyjac na karmienie, zeby czarne diable jej nie podkradlo jedzenia spod pysia (co miala w zwyczaju robic), nie tknela juz ulubioneg ogorka, tylko jakos tak dziwnie lezala,lebek oparty zupelnie jak nie jej…poszlam pokazac wspolokatorce,ze chyba cos jest nie tak, polozylam ja na podlodze, probowala chodzic, ale juz sie przewracala na boczki. Nie moglam patrzem wzielam z powrotem na kocyk i wtedy sie wyciagnela, probowala jeszcze zlapac oddech i po chwili umarla. Calosc trwala moze 5 min
Zadzwonilam do tego weta aby odwolac wizyte kontrolna na co on zaproponowal aby przywiezc druga swinke na kontrole czy nie zlapala nic. Caly tydzien od smierci Zuzi bylo w porzadku, umylam klatke, przetarlam transporter. Pojechalysmy do weta dokladnie po tygodniu. Wet powiedzial, ze wszystko ok, oddech taki jak powinien byc, waga ok, zabaki ok. Nie ma powodow do zmartwien. W sobote po kolejnych 7 dniach zaczela ciezej oddychac, poza tym zachowanie w normie. Krzyki o 4 rano za ogorkiem, bieganina po podlodze, jedzenie I picie…. Niedziela wszystko ok. Poniedzialek rano juz mnie nie obudzila, lezala tylko, nie jadla, nie pila. Wyszlam do pracy, wzielam 2h wolnego, umowilam wizyte I poszlam ja zabrac do lekarza. Weszlam do domu, a ona oczka juz miala smutne i bardzo zmeczone. Nie wstala nawet do mnie, wiec biegiem taksowka ….w poczekalni otworzylam transporter zeby ja uspokoic i poglaskac a ona juz sie turlala…chwiala na lapkach, niby wyszla do mnie i polozyla mi sie na rekach, ale byla niespokojna wiec wlozylam ja z powrotem, byl tam pies, balam sie ze upadnie…ona oparla pysio na kocyku i znowu sie gramolila zeby wyjsc. Wlozylam ja jeszcze raz, za chwile mial nas obejrzec lekarz. Ale juz tylko zobaczylam jak rozciagnela tyle lapki, polozylam dlon na jej brzuszku w transporterze i wydala ostatnie 2 oddechy. Umarla tak samo szybko.
Co mnie zastanawia, moze to, ze je ruszylam przyspieszylo ich smierc? Czy gdyby tak lezaly to by I tak umarly tylko agonia trwalaby dluzej? Bardzo mnie boli, ze obie odeszly wlasicwie jedna po drugiej, i obwiniam sie o ich smierc. Mimo, ze robilam co moglam. Z drugiej strony dobrze, ze nie cierpialy, ze nie lezaly bez ruchu 2 dni, zreszta liczylam sie z tym wczoraj, ze jak ja lekarz zobaczy to powie, ze juz trzeba jej ulzyc I ja uspic.
Nie wiem czy to ja cos zrobilam zle czy po porstu taki los, ze takie infekcje zabijaja swinki tak blyskawicznie? Skad Tosia zlapala? Moze transporter nie byl dobrze umyty i moze jakies zarazki tam zostaly i dlatego po wizycie u weta zachorowala.
Chce przygarnac nowa swinke, sprawdzam schronisko czy jest jakis biedak do adopcji. Transporter chyba wyrzuce i kupie nowy (chociaz szkoda mi bo kojarzy mi sie z moimi dziewczynkami), czy klatke tez powinnam wyrzucic i kupic nowa dla nowej swinki?
Serce mi peka teraz patrzac na pusta klatke i brak krzykow w srodku nocy, chrupania sianka I powitania po powrocie do domu