Witam
Już jakiś czas temu zalogowałam się na forum, teraz znalazłam czas i wenę, co by napisać trochę o sobie i mojej przygodzie ze świnkami.
Pojawienie się w moim domu pierwszego świniaka Elvisa to było istne dzieło przypadku. Jako namiętna wielbicielka zwierząt za zgodą rodziców wzięłam na przechowanie na wakacje dwie świnki ze szkolnego gabinetu biologicznego. W momencie wynoszenia ze szkoły świniaków wraz z całym ich dobytkiem dowiedziałyśmy się z mamą, że pani świnkowa jest ciężarna (dziewczyny opiekujące się zwierzakami nie raczyły wcześniej o tym powiedzieć). Już w naszym domu na świat przyszedł zdrowy chłopak, który do szkoły z rodzicami nie wrócił. Chętnie zatrzymalibyśmy i rodziców, ale oni należeli do szkoły, a i u nas warunków na aż tyle zwierzaków nie było. Dodam tylko, że całe lato świnki były pilnowane i dzięki separacji samiczka chociaż wtedy nie zaciążyła po raz wtóry. Elvis był bodajże najbardziej kochanym zwierzakiem w całej naszej menażerii. Przez ponad dwadzieścia lat przez nasz dom przewinęły się psy, papużki faliste, kanarki, świniak właśnie, patyczaki oraz gołąb przygarnięty jako pisklę (przylatywał do nas jeszcze przez kilka lat). Niektóre zwierzaki kupiliśmy, inne przygarnęliśmy (jak chociażby obecnego psa), trafił się i egzemplarz-przybłęda (pierwszy kanarek, którego wpuściłam do mieszkania w grudniowy poranek).
Elvis był rozpuszczony jak dziadowski bicz, uwielbiał molestować moją pierwszą suczkę w czasie cieczki - latał za nią jak szalony, turkotał i machał biodrami. Co ciekawe, do obecnej suni już się tak nie zalecał. Za młoda wtedy była Na ogródku rozkładał się niczym lord pod porzeczkami i na leżąco skubał sobie trawkę. Gorzej go było wyciągnąć, a sąsiedzi mieli pewnie pocieszny widok na dwie panny w bikini (on jadł, myśmy się opalały ), które miotały się po dwóch stronach krzaków, pokrzykując: "Łap go, jest z twojej strony!". Niestety, odszedł z tego świata na skutek niepotrzebnych zastrzyków, które weterynarz uznał "za konieczne". Z lektury forum wiem, że nie ja jedna na złej diagnozie się nacięłam i świnka to życiem przypłaciła. Wspomnienie odchodzenia Elvisa z tego świata to jedno z moich najgorszych wspomnień. Byłam przy tym razem z moją mamą, między innymi właśnie przez tą traumę długo nie zdecydowaliśmy się na nowego świniaczka. No i trafił się przez przypadek.
Poszłyśmy z mamą do zoologicznego, obkupić psa i kanarki. W zoologu klateczki, na klateczkach naklejone karteczki z datą urodzin każdej świnki. Były świnki prawie 3-miesięczne oraz miesięczne maleństwo, którego nawet dobrze nie było widać, tak się zakopało w sianie. No i palnęłam znienacka do rodzicielki: "Kupimy sobie świnkę?". Kupiłyśmy. Oczywiście maleństwo Tata wyszedł po nas, widząc mnie targającą klatkę pomyślał, że to nowa klatka kanarków. Tylko coś odległości między prętami za duże Tośka zaaklimatyzowała się szybko, rośnie jak na drożdżach, niedługo jej pół roku stuknie. Uwielbia latać za psem, biegać po swoich tunelikach rozłożonych na dywanie i jeść - to przede wszystkim. Czasami jak zdejmę klatkę kanarków, bo coś muszę zrobić i stawiam ją na podłodze, Tośka opiera się na łapki i zagląda ciekawie. Kanarki odwdzięczają się jej, skacząc po "suficie" jej klatusi. Szczególnie kanarzyca bardzo była niepocieszona, że ta nowa duża klata to jednak nie dla nich
Mała trzyma nas wszystkich w swej małej świńskiej garści i rządzi. Do spania poza klatką wybrała sobie kilka miejscówek i tam trzeba było rozłożyć stare kocyki, żeby milady w pupkę nie ciągnęło Kochany z niej urwis i bynajmniej nie żałuję, że kupiłam ją pod wpływem impulsu. Zabrała mi spory kawałek serca. I wypłaty