Przedwczoraj, 15 grudnia gdy wychodziłam z domu wszystko było ok. Pucek skakał radośnie po klatce - jak zwykle z resztą. Dałam mu marchewkę i poszłam do szkoły. Kiedy wróciłam poszłam do niego z kilkoma liśćmi sałaty i kawałkiem jabłka. Jadł z apetytem i pokwikiwał a ja poszłam zjeść obiad, odrabiać lekcje itp. około 22:00 weszłam do pokoju, zdziwiło mnie że świnek nie przywitał się ze mną, tj. nie kwiczał. Spojrzałam na klatke i zobaczyłam Pucka leżącego na boku. Po śladach na ściołce można było rozpoznać że kiedy leżał to wcześniej werzgał nóżkami. Dopadłam się klatki i szybko zdjęłam górę. Zaczęłam płakać bo byłam pewna że on już nie żyje. Nagle otworzył pyszczek i zaczął łapać powietrze. Myślałam że się czymś dławi, pomyślałam że ze świnką trzeba postąpić jak z dzieckiem, więc chciałam lekko ścisnąć mu za brzuszek. Jednak kiedy tylko go podniosłam spostrzegłam coś strasznego ;może nie zabrzmi to dość ładnie; ale Pucek był, jak bez kości. tzn gdybym nie podtrzymała mu główki to zwisałaby bezwałdnie. Położyłam go na kocyku. Wciąż żył. Poprosiłam mamę aby zadzwoniła do weterynarza, gdyż do miasta mamy około 30 km i nie wiedziałam czy jest czynny. Okazało się że weterynarz urzęduje do 20:00. Powiedział abyśmy zgłosiły się ze swinką następnego dnia i nawet nie wysłuchał co się dzieje. Nie wiedziałam co robić, płakałam, głaskałam go, widziałam jak umiera... Około 22:30 odszedł... Może ktoś z Was miej więcej domyśla się co mogło się stać? Dlaczego świnka zmarła tak nagle? Czy mogłam zrobić coś jeszcze żeby jednak przeżył ?
ps. podejrzewałam z mamą też że być może coś stało się od nowej ściółki. Wcześniej Pucek ścielone miał kocykiem ale musiałam to zmienić. W zoologicznym polecili mi ściółkę `Pino`. Taki granulat. Nie byłam co do niego przekonana gdyż na opakowaniu był kot, co prawda znajdował się tam też królik. Pucek przegryzał granulki, ale chyba ich nie zjadał. Bobki robił normalnie nie miał biegunki ani zatwardzenia.
Proszę o odpowiedzi ... :c