Dnia 26.02 odszedł mój malutki Benio.
Nie wiem, co się stało. Przez cały dzień siedział w domku. Kiedy go pod koniec dnia wyjęłam na dywan, przeraziłam się. Miał sparaliżowane tylne łapki... Przydreptał tylko kawałek przednimi, żeby przytulić się do mojej nogi. Wzięłam go na ręce, zaczęłam płakać. Była już 22, nie miałam jak pojechać do weterynarza. Powiedziałam sobie - jutro, jak tylko wrócę ze szkoły biorę Benia do weterynarza. Niestety, jak tata przyjechał po mnie do szkoły, było już za późno.
Nie mogę się z tym pogodzić. Przez 3 lata był nieodłącznym elementem mojego życia, przeżyliśmy razem wiele chwil...
Zmarł około godziny 10:00. Zastałam go w tej samej pozycji, w jakiej zostawiłam go 25.02 wieczorem - w domku tyłem do drzwi. Zimny, sztywny. Przepłakałam kilka dni, ale potem pomyślałam, że jest teraz w innym, lepszym miejscu. Pamiętam, jak kwiczał codziennie rano, jak gryzł klatkę... Mój malutki, malutki Benio.