Strona 1 z 1

Kokosanka zwana Gadzinką [*]

: 22 kwietnia 2016, 14:13
autor: Ulfhildr
Wszystko stało się tak niespodziewanie. Była z nami równo 2 miesiące.

Obrazek

Re: Kokosanka zwana Gadzinką [*]

: 22 kwietnia 2016, 18:05
autor: madzia0902
O jejku, a co się stało? :O Bardzo mi przykro :( Szczerze współczuję straty :(

Re: Kokosanka zwana Gadzinką [*]

: 22 kwietnia 2016, 18:43
autor: Ulfhildr
Lekarz powiedział, że pękło jej serduszko.

Re: Kokosanka zwana Gadzinką [*]

: 22 kwietnia 2016, 19:59
autor: madzia0902
O jej, to pewnie jakaś wada wrodzona :( Przykro mi, współczuję

Re: Kokosanka zwana Gadzinką [*]

: 22 kwietnia 2016, 21:25
autor: Ulfhildr
Zgadza się. Na pierwszy rzut oka wszystko było ok, nawet kataru nie miała. Na wizycie kontrolnej nie wyszło nic podejrzanego, miałam przebadać ją gruntowniej ale wiadomo, ''jest czas''. Poprzednia właścicielka nie zgłaszała problemów. Mała była młodziutka, żywiołowa, jadła ze smakiem.
Dziś miał być dzień jak co dzień. Mój chłopak podszedł do klatki dziewczyn żeby pomiziać je za uszkiem. I nagle usłyszałam pisk. Coś we mnie drgnęło, bo tak samo zapiszczał Chojrak- świnek, którego dostałam na urodziny, przed swoją śmiercią. Miałam go tak samo równiutkie 2 miesiące. Był maleńki, znajomi kupili go w zoologicznym. Nikt się nie spodziewał takiego obrotu sprawy. Przed pójściem pod prysznic jeszcze się bawiliśmy z nim i z Bonifacym. Po powrocie do pokoju znaleźliśmy go martwego. Wcześniej właśnie tak przeraźliwie krzyknął.
Mateusz myślał, że Koko może jest zazdrosna, bo akurat w tym momencie głaskał tę drugą świnkę. Ja próbowałam nie panikować, bo pewnie tylko mi się wydaje, przecież wszystko jest w porządku. I przez moment nawet tak było. Skupiłam się na przygotowaniach do wyjścia. Nagle odwróciłam się, patrzę, a ona leży w tym samym miejscu, gdzie konała miesiąc temu jej koleżanka- Pepsi. Odwaliła sobie poduszkę z kąta i leżała jak placek, bez życia. Panika totalna, ja jeszcze byłam w piżamie a Mateusz miał jeszcze tylko do założenia buty i mógł w sumie wychodzić. Dosłownie w minutę spakowałam mu ją do transportera. Wtedy zaczęła już siusiać w sposób niekontrolowany. Popędził do lekarza, niestety nic już nie dało się zrobić...
Bardzo żałuję, że nie było mnie przy niej kiedy odchodziła. Jeszcze to do mnie nie dotarło, chociaż przytulałam ją martwą na pożegnanie i sama złożyłam ją do ziemi.
To takie dziwne...

Re: Kokosanka zwana Gadzinką [*]

: 23 kwietnia 2016, 6:50
autor: befana30
Przykro mi strasznie, za duzo tych przezyc, zbyt wiele swinek ktore ostatnio Ci odeszly... naprawde bardzo mi przykro.

Re: Kokosanka zwana Gadzinką [*]

: 23 kwietnia 2016, 15:27
autor: caille
Aż ciężko mi w to uwierzyć :( Bardzo współczuję.

Re: Kokosanka zwana Gadzinką [*]

: 24 kwietnia 2016, 13:10
autor: Lora07
Bardzo Ci współczuję :(.
ŻYCIE JEST WSTRĘTNE :( :( :(!!!!!!

Re: Kokosanka zwana Gadzinką [*]

: 24 kwietnia 2016, 18:30
autor: Ulfhildr
Życie jest, jakie jest. Jest czas rodzenia i czas umierania. Ostatnio zaczęłam zgłębiać tajniki buddyzmu i medytacji, zmienił się trochę mój pogląd na życie i umieranie. Wszystko na tym świecie ma swoją energię życiową, która krąży w nas w mniejszym lub w większym stopniu. Kiedy coś ją w nas blokuje pojawiają się choroby fizyczne, zaburzenia osobowości jak depresja, nerwica, lęki, niepowodzenia życiowe, nie odczuwamy przyjemności, spełnienia, nie widzimy sensu w naszym istnieniu. A kiedy przestaje krążyć całkowicie- umieramy. Ciało idzie do ''piachu'', a ta energia nie przepada nigdzie, nadal tu jest i napędza wszystkie istoty. Przynajmniej tak rozumiem to, czemu poświęciłam kilka ostatnich dni.
Mój umysł najwyraźniej włączył mechanizm obronny, powiedział ''nie przyzwyczajaj się''. Odeszły mi w tym roku już 4 świnki. Z każdą kolejną jakbym obojętniała... Nie to, że je głodzę, że mają syf w klatkach. Karmię je, zmieniam im wodę, zamiatam bobki ale robię to tak... mechanicznie. Nie cieszy mnie kontakt z nimi, unikam go. Mój chłopak się z nimi bawi. Tyle się już naoglądałam tych martwych świnek, że jak sobie pomyślę, że to samo miałoby spotkać Biszkopta albo Bonifacego, albo Mamuśkę... No nie do wyobrażenia... Rozmyślam już 3 dzień, co tu począć. Biszkopta mogłabym zwrócić do hodowli. Z panią Kingą (właścicielką Bella Cavia) mam dobry kontakt, wymieniamy maila co jakiś czas. Zrozumiałaby. Bonifacego mogłabym oddać do adopcji, ktoś by go pokochał, to fajny chłopak. A Blue Jean? Nie byłabym w stanie oddać jej do tej mordowni. Siedzi teraz biedna sama. Wczoraj spała takim głębokim snem, że się przeraziłam, że umarła. 2 tygodnie temu umarła przy niej jej córeczka, 2 dni temu Koko... To jest gigantyczne przeżycie. Nie reagowała na mój dotyk, głos, tupnęłam w podłogę, potrząsałam baldachimem nad jej głową. Nic. W dotyku wydawała się być taka zimna i sztywna, czyli obrazek, który niestety bardzo dobrze znam. Odezwała się dopiero jak nią delikatnie potrząsnęłam. Kamień spadł mi z serca... A już tak panikowałam.
Nie mam odwagi i nie mogę się zebrać żeby napisać do Anki- kobiety, od której adoptowaliśmy Koko. Miałyśmy całkiem dobry kontakt, kochała Gadzinkę (bo tak się u nich wabiła). Nie wiem, w jaki sposób mam jej przekazać informację o tym, co się stało. To będzie dla niej ogromny cios, pewnie jeszcze większy niż dla nas. Była u niej od maleńkiego, podobno w porze karmienia był ryk, bo uświadamiała sobie za każdym razem, że teraz jest u nas i że już nie ma komu dać tego liścia czy tam marchewki, którą przygotowała. To co będzie teraz?
Szkoda mi tego wszystkiego, miałyśmy sporo wspólnego a teraz to się wszystko urwie, bo Koko już nie ma... Chcieli ją nawet odwiedzić któregoś dnia z całą rodzinką, bo nie mają do nas daleko. Żałowałam bardzo, że Pepsi nie doczekała tego spotkania, bo zobaczyliby, jak dziewczyny się świetnie dogadują i jak Koko się cieszy z towarzystwa. A teraz nie ma już kogo odwiedzać...
Pocieszające jest to, że nie musiałam oddać Koko do utylizacji, tylko spoczęła sobie godnie pod drzewem. I że chociaż kilka razy w życiu skosztowała trawy. A już tak się cieszyłam z tej wiosny, mieliśmy w planach kupić każdej parce po wypasionym przestronnym wybiegu. Zaznałaby wreszcie czegoś innego niż życie w bloku w ciasnej klatce. Niestety stało się inaczej...