Ciachuś za tęczowym mostem...
: 25 maja 2017, 2:10
W nocy z niedzieli na poniedziałek, po 5 latach i trzech miesiącach, odszedł z naszej rodziny Ciachusiu. Odszedł nagle, bez zapowiedzi, bez pożegnania…
Pamiętam jak dziś, jak pojawiłeś się w naszej rodzinie. Byłeś taki malutki, że zajmowałeś ledwie pół mojej dłoni. Nie wiedzieliśmy wtedy nic na temat odżywiania i pielęgnacji świnek morskich. Szybko czytaliśmy książki i artykuły w Internecie, żeby wiedzieć jak się tobą opiekować.
Byłeś niezwykłym prosiaczkiem. Nigdy nie lubiłeś marchewki, za to zupełnie nie przeszkadzały ci długie, po kilka tysięcy kilometrów, podróże samochodem. Kiedy nie było w domu któregoś z domowników, uważnie nasłuchiwałeś kroków na schodach. Słyszałeś je dużo wcześniej niż my, ludzie i swoim wesołym popiskiwaniem informowałeś wszystkich, że zaraz rozlegnie się dzwonek do drzwi. Kiedy zdarzyło się, że wieczorem długo nie wracaliśmy, siedziałeś na domku w klateczce i czekałeś na nas. Dopiero kiedy wróciliśmy zeskakiwałeś i szedłeś do swojego domku spać, nie czekając nawet na swój wieczorny smakołyk. Musiałeś być bardzo zmęczony czekaniem i nasłuchiwaniem. Martwiłeś się o nas?
Uczyłeś nas swojej miłości, dziękowałeś za posprzątanie klateczki wesoło podskakując, obserwowałeś rytm domu i aktywnie uczestniczyłeś we wszystkich wydarzeniach. Zawsze chciałeś być w centrum uwagi i zabawy. Tak nam mijały szczęśliwe lata.
W zeszłym tygodniu zacząłeś coraz mniej jeść. Myślałem, że może coś zjadłeś, co ci zaszkodziło. Często tak bywało. Myślałem, że szybko ci przejdzie. Przynosiłem ci do klateczki wszystkie smakołyki, które najbardziej lubiłeś, ale jadłeś coraz mniej, choć zachowywałeś się normalnie, chodziłeś po klateczce, piłeś wodę, czasami podgryzałeś sianko. Jeszcze w niedziele wieczorem, siedziałeś jak zwykle w domku z pyszczkiem na zewnątrz i patrzyłeś się na mnie. Pogadałem z tobą chwilę jak co wieczór i poszliśmy spać. Następnego dnia, gdy przyniosłem ci smakołyki do klateczki, nie wyszedłeś z domku. Wiedziałem już, że coś się stało. Podniosłem domek a ty leżałeś nieruchomo w kąciku z otwartymi oczkami. Nie potrafiłem powstrzymać łez. Ja, dojrzały mężczyzna na stanowisku, głowa rodziny, płakałem jak małe dziecko. Odszedłeś sam, nie było mnie przy tobie choć powinienem był być. Czy mogłem Ci jakoś pomóc? Czy dolegało ci coś a ja tego nie zauważyłem? Czy cierpiałeś, czy po prostu zasnąłeś i już się nie obudziłeś? Czy to, że miałeś otwarte oczka oznacza, że nie spałeś w chwili kiedy zatrzymało się twoje serduszko?
Mam nadzieję, że się znowu spotkamy, że kiedy i ja przejdę na drugą stronę, radośnie wybiegniesz mi na spotkanie. Znowu się przywitamy, pobawimy się razem jak zwykle i pokażesz mi łączkę na której całymi dniami, w towarzystwie stada innych radosnych świnek, podgryzasz sobie soczystą trawę, którą tak bardzo lubiłeś. Potem odprowadzisz mnie jeszcze kawałek a ja pójdę dalej moją drogą, ale będziemy się widywali i będziemy wspominać te wszystkie szczęśliwe chwile, które spędziliśmy razem, ty i cała nasza rodzina.
Może się wam wydać to infantylne w ustach dorosłego mężczyzny, ale śmierć małego gryzonia była dla mnie ciosem prosto splot słoneczny. Nie spełniłem swojego obowiązku, nie zorientowałem się w porę, że coś jest nie tak, nie byłem z nim do końca, choć powinienem. Ciachuś swoją śmiercią przypomniał mi jak cenna jest każda chwila spędzona z tymi których kochamy, jak dużo czasu marnujemy na rzeczy zupełnie bezwartościowe podczas, gdy każdy dzień, który mija, który nie poświęciliśmy na dawanie im naszej miłości to kolejny stracony dzień w naszym życiu, który mógł być szczęśliwy a nie był. Ciachuś przypomniał mi także, że powinienem dużo większą uwagę poświęcać tym, którzy mnie kochają. Często jestem dla nich całym światem lub ogromną częścią ich świata (tak jak oni dla mnie). Nie mogę więc sobie więcej pozwolić, żeby czegoś nie zauważyć (także tych rzeczy małych, niekoniecznie tych dramatycznych). Oni wierzą we mnie.
Ciachusiu, mały kudłaty przyjacielu, dziękuję ci za wszystkie szczęśliwe chwile. Do zobaczenia….
Pamiętam jak dziś, jak pojawiłeś się w naszej rodzinie. Byłeś taki malutki, że zajmowałeś ledwie pół mojej dłoni. Nie wiedzieliśmy wtedy nic na temat odżywiania i pielęgnacji świnek morskich. Szybko czytaliśmy książki i artykuły w Internecie, żeby wiedzieć jak się tobą opiekować.
Byłeś niezwykłym prosiaczkiem. Nigdy nie lubiłeś marchewki, za to zupełnie nie przeszkadzały ci długie, po kilka tysięcy kilometrów, podróże samochodem. Kiedy nie było w domu któregoś z domowników, uważnie nasłuchiwałeś kroków na schodach. Słyszałeś je dużo wcześniej niż my, ludzie i swoim wesołym popiskiwaniem informowałeś wszystkich, że zaraz rozlegnie się dzwonek do drzwi. Kiedy zdarzyło się, że wieczorem długo nie wracaliśmy, siedziałeś na domku w klateczce i czekałeś na nas. Dopiero kiedy wróciliśmy zeskakiwałeś i szedłeś do swojego domku spać, nie czekając nawet na swój wieczorny smakołyk. Musiałeś być bardzo zmęczony czekaniem i nasłuchiwaniem. Martwiłeś się o nas?
Uczyłeś nas swojej miłości, dziękowałeś za posprzątanie klateczki wesoło podskakując, obserwowałeś rytm domu i aktywnie uczestniczyłeś we wszystkich wydarzeniach. Zawsze chciałeś być w centrum uwagi i zabawy. Tak nam mijały szczęśliwe lata.
W zeszłym tygodniu zacząłeś coraz mniej jeść. Myślałem, że może coś zjadłeś, co ci zaszkodziło. Często tak bywało. Myślałem, że szybko ci przejdzie. Przynosiłem ci do klateczki wszystkie smakołyki, które najbardziej lubiłeś, ale jadłeś coraz mniej, choć zachowywałeś się normalnie, chodziłeś po klateczce, piłeś wodę, czasami podgryzałeś sianko. Jeszcze w niedziele wieczorem, siedziałeś jak zwykle w domku z pyszczkiem na zewnątrz i patrzyłeś się na mnie. Pogadałem z tobą chwilę jak co wieczór i poszliśmy spać. Następnego dnia, gdy przyniosłem ci smakołyki do klateczki, nie wyszedłeś z domku. Wiedziałem już, że coś się stało. Podniosłem domek a ty leżałeś nieruchomo w kąciku z otwartymi oczkami. Nie potrafiłem powstrzymać łez. Ja, dojrzały mężczyzna na stanowisku, głowa rodziny, płakałem jak małe dziecko. Odszedłeś sam, nie było mnie przy tobie choć powinienem był być. Czy mogłem Ci jakoś pomóc? Czy dolegało ci coś a ja tego nie zauważyłem? Czy cierpiałeś, czy po prostu zasnąłeś i już się nie obudziłeś? Czy to, że miałeś otwarte oczka oznacza, że nie spałeś w chwili kiedy zatrzymało się twoje serduszko?
Mam nadzieję, że się znowu spotkamy, że kiedy i ja przejdę na drugą stronę, radośnie wybiegniesz mi na spotkanie. Znowu się przywitamy, pobawimy się razem jak zwykle i pokażesz mi łączkę na której całymi dniami, w towarzystwie stada innych radosnych świnek, podgryzasz sobie soczystą trawę, którą tak bardzo lubiłeś. Potem odprowadzisz mnie jeszcze kawałek a ja pójdę dalej moją drogą, ale będziemy się widywali i będziemy wspominać te wszystkie szczęśliwe chwile, które spędziliśmy razem, ty i cała nasza rodzina.
Może się wam wydać to infantylne w ustach dorosłego mężczyzny, ale śmierć małego gryzonia była dla mnie ciosem prosto splot słoneczny. Nie spełniłem swojego obowiązku, nie zorientowałem się w porę, że coś jest nie tak, nie byłem z nim do końca, choć powinienem. Ciachuś swoją śmiercią przypomniał mi jak cenna jest każda chwila spędzona z tymi których kochamy, jak dużo czasu marnujemy na rzeczy zupełnie bezwartościowe podczas, gdy każdy dzień, który mija, który nie poświęciliśmy na dawanie im naszej miłości to kolejny stracony dzień w naszym życiu, który mógł być szczęśliwy a nie był. Ciachuś przypomniał mi także, że powinienem dużo większą uwagę poświęcać tym, którzy mnie kochają. Często jestem dla nich całym światem lub ogromną częścią ich świata (tak jak oni dla mnie). Nie mogę więc sobie więcej pozwolić, żeby czegoś nie zauważyć (także tych rzeczy małych, niekoniecznie tych dramatycznych). Oni wierzą we mnie.
Ciachusiu, mały kudłaty przyjacielu, dziękuję ci za wszystkie szczęśliwe chwile. Do zobaczenia….