Witam.
Dziś zdechła mi świnka morska po prawie 3 latach, dokładnie 2 lata i 11 miesięcy. Po zakupie w sklepie okazało się, że ma grzybicę, jednak wyleczyliśmy ją i od tamtej pory było wszystko dobrze. Oswajała się powoli (być może złe warunki w sklepie oraz leczenie, które mogło być traumatyczne).
Zawsze jak ktoś przychodzi do domu, lub jest otwierana lodówka oznajmia siebie kwicząc. Przeważnie zawsze wtedy dostawała świeżą marchewkę, ogórka czy inna zieleninę. Od jakiegoś czasu czuła się tak pewnie, że chodziła za mną wszędzie, do kuchni, do salonu, a nawet na balkon. Była rodzinnym przyjacielem. Przysporzyła nam wiele śmiechu z jej niekiedy zabawnych zachowań oraz radości. Ale nie nacieszyliśmy się tym stanem za długo....
Teraz ta smutniejsza część. Wczoraj około pierwszej w nocy latała szczęśliwa po kuchni podczas robienia tostów. Dostała tam jakieś warzywka, potem zamknąłem ją w klatce. Zerknąłem jeszcze na stan poidełka, było może z 30ml. Powiedziałem sobie, że jak odejdę od komputera uzupełnię poidełko. W lato pije bardzo dużo, niekiedy nawet 300ml. Niestety zapomniałem.
Wstałem około 11, czyli trochę po ponad dwunastu godzinach od kiedy było z nią wszystko dobrze. Spojrzałem na klatkę, a prosiaczek tracił równowagę, chwiał się i przewracał. Jednak oddech miał cały czas regularny. W końcu położył się na boku i przebierał co chwilę nogami(konwulsje), miał dziwne skurcze, a nawet się dławił (lub wypluwał jakieś płyny). Wiedziałem już wtedy, że niestety zdechnie. Nie reagował na nic, tak jakby stracił kontrole nad układem ruchu. Po godzinie męczarni białka napłynęły mu do oczu, zwieracze puściły i przestał się ruszać, serduszko nie biło, nie oddychał. Zakopałem go na ogródku, nie był już taki puszysty, cały sztywny jak to po śmierci.
Jestem teraz ciekawy przyczyny śmierci, obawiam się, że mogłem się do tego przyczynić, nie chciałem dla niej źle, dbałem o nią, bardzo lubiłem. Objawy trochę wskazują na udar cieplny i zapalenie opon mózgowych, ale mam ku temu wątpliwości. Klatka była w cieniu, żaluzje zasłonięte, a okno jest na zachód. Temperatura w pokoju około ~28 stopni. Jak czytam dokładniej te objawy, to nie powinno występować to tak szybko. Do tego wydaje mi się, że przed śmiercią z udaru traci się najpierw przytomność, ale śmierć nie następuje od razu. Cała męka trwało gdzieś 45 minut.
Czuję się niejako odpowiedzialny za jego śmierć, nie zadbałem wystarczająco. Mogłem też zadzwonić do weterynarza, aby mnie poinstruował przez telefon. Być może, jeżeli bym ją ochłodził żyła by dalej.
Na prawdę nie chciałem źle.
Teraz druga opcja, kilka miesięcy temu wyczułem gulkę na krtani mojej świnki. Być może był to nowotwór. Nie udałem się z nią do lekarza. Szczerze? wydałem na nią na leczenie grzybicy około 200 złotych, nie miałem ochoty przeznaczania na to kolejnych funduszy. Jeśli przyjdzie jej czas to umrze śmiercią naturalną. Być może był przerzut ma mózg, przez co straciło kontrolę na ruchami, ale to wszytko wydarzyło się w ciągu kilkunastu godziny. Myślę, że objawy byłyby wcześniej w miarę postępowania choroby.
Nie wiem co o tym myśleć... Zarzucam sobie, że mogłem ją uratować, płaczę mimo, że jestem dorosłym facetem. Trudno rozstać się z tym małym szczurkiem, który mi towarzyszył. Poprzednie lata jakoś przetrwał. Raz go zostawiłem samego na trzy dni w lato to radził sobie. Teraz nie miał wody przez kilka godzin... Jakbym się znał, to mógłbym rozciąć jej szyje i zobaczyć czym była ta gula, ale nie mam doświadczenia. Będzie mi brakować jego pisku oraz słodkiego pyszczka
Podzielcie się swoimi przypuszczeniami.