Ulfhildr pisze:Gratuluję Ci i próbuję się cieszyć Twoim szczęściem na tyle, na ile potrafię w tym momencie.
Jakie te losy bywają przewrotne... Sama Cię pocieszałam, a tymczasem zaledwie 4 godziny temu odeszła moja wieloletnia towarzyszka- Pepsi. Miała 9 lat. Nie mogę w to uwierzyć... Mimo swego wieku była w niezłej formie, dawałam jej jeszcze przynajmniej jeszcze 3 lata. Jakiś niecały miesiąc temu zaczęła chorować, pierwszy raz w naszej wspólnej karierze. Wcześniej nie było z nią absolutnych problemów. Niby jakieś niegroźne przeziębienie, potem alergia. Przez tę ostatnią musiała być myta 2 razy dziennie. Dosłownie wczoraj rano skończyliśmy kurację, a wieczorem na kontroli pan weterynarz stwierdził, że jej skóra wygląda bardzo ładnie. a nasza ''świnka-prababcia'' trzyma się bardzo dobrze. Wszyscy w poczekalni oglądali ją z zaciekawieniem i byli pod wrażeniem tego, że świnka w tym wieku może się jeszcze być w tak dobrej formie. Byłam i nadal jestem z niej bardzo dumna. Wczoraj po kąpieli trzymałam ją owiniętą ręcznikiem, drapałam po wystającym nosku i śmiałam się, że włosy szybko jej odrosną i jeszcze przeżyje nas wszystkich. Ona radośnie pogruchiwała i jadła ze smakiem kawałęk ogórka, który dostała w nagrodę. Apetyt miała wilczy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że przekroczyła już ''średnią'' i że to może się stać w każdej chwili, płakałam na samą myśl o tym... ale postanowiłam się nie załamywać i cieszyć się każdym dniem, który nam został. A było ich zdecydowanie za mało. Niedawno dostała do towarzystwa Kokosankę, która od zakupu w sklepie zoologicznym mieszkała sama. Była przy Pepsi aż do końca. Sama nas obudziła. Myśleliśmy, że chcą jeść, jak zawsze. Tymczasem zastaliśmy ją zaniepokojoną i liżącą staruszkę, która leżała na boku. Pepsi oddawała swoje ostatnie oddechy na naszych kolanach. Zmienialiśmy się z moim chłopakiem, bo szykowaliśmy się do weterynarza. Ostatni wydała na moich. A Koko obserwowała wszystkie nasze zabiegi z kąta klatki, niesamowicie przejęta i smutna, kiedy zrozumiała, co się stało. Nie sądziłam, że w tak krótkim czasie zdąży się tak bardzo przywiązać. Serduszko biło jej bardzo mocno, kiedy przyszliśmy ją przytulić. Teraz jest bardzo bardzo cicho. Nie jestem w stanie myśleć, co dalej.
Dla Ciebie, kochana
Będzie dobrze. Pocieszające (o ile można tak napisać) jest to, że Twoja świnka dożyła naprawdę sędziwego wieku, "przeżyła swoje". Choć śmierć każdego zwierzaka, czy to młodziutkiej świnki, czy zwierzaka-staruszka jest ciężka do przełknięcia.
Ja na początku rozpaczliwie starałam się zapełnić pustkę po Tolusi, tydzień temu trzymałam małą samiczkę w rękach. Jednak ostatecznie zrezygnowałam, potem zmieniłam zdanie i hajda do sklepu! Ale już ktoś ją kupił. I jakoś nie żałuję. Dzisiaj siedzi sobie w klatce małe śliczne coś, "chyba samiczka, nie pamiętam, oj jednak chłopak...". Trudno... Ale wiem, że moja świnka gdzieś jednak na mnie czeka, najpewniej będzie u mnie w piątek. Malutka samiczka, taki mały "zajączek"
Źródło zaufane, bo w końcu zdecydowałam się kupić tam, skąd jest cała moja czwórka (w sensie żyjące trio + [*] Tolusia). Minęło już trochę czasu, zastanowiłam się, czy na serio tego chcę. Finansowo podołałam dotąd przy czwórce, dam radę i teraz (taka prawda, że świnie trzy nigdy nie zjedzą do końca, co im się da zielono-mokrego, wybrzydzacze...; cztery - tak samo, wiem z doświadczenia; no chyba że trawa, trawka, trawuszka...).
Może OT, sorki ale... wiem z doświadczenia, że nie można brać nowego zwierzaka zaraz po śmierci poprzedniego (chodzi mi o to, że już, zaraz, na następny dzień, dwa dni po odejściu, bo płacz, bo żal, bo pustka...). Mój kanarek-znajdek (tak, przybłąkał się do nas) odszedł nagle za TM. Trzy dni później kupiłam sobie samca. Musiałam dokupić samicę, bo wariował z samotności. Dzieci nie ma, ale... co nagle, to czasami po diable. I tak szczerze mówiąc (wiem, nie za dobrze to o mnie świadczy...) - moją miłością są te świnie, a do kanarków serca nie mam. Sprzątnę, nakarmię, pogadam, ale są bo są. Nie oddam, bo bym spać po nocach nie mogła dręczona myślą, jak im się żyje, czy są razem, czy mogą sobie polatać, ile chcą, jak teraz, czy siedzą w małej klatuszce karmione syfem... Kocham je na swój sposób, ale gdybym mogła cofnąć czas, to bym ich nie kupiła. A nie jestem dzieckiem, mam 30 lat.