Ponad tydzień temu kupiłam świnkę. Strasznie sie cieszyłam. (W powitaniach nawałam ją Wiesiek, ale okazało sie, że to dziewczynka i zmienilam imię na Basia).
Świnka miała twardy brzuszek, wzdęcia. Poszłam do weterynarza. Powiedziała (bo to kobieta), że to całkiem normalny brzuszek u świnek morskich, ale, że świnka ma wszoły i trzeba odrobaczyć. Dała jej zastrzyk na odrobaczanie, zapłaciłam 10zł.
Świnka po zastrzyku zmieniła sie nie do poznania. Była osowiała, a po 4 godzinach zaczeła tracić równowagę. Chodziła po klatce i sie przewracala. Główka jej opadała. Mimo tego iż zadzwoniłam do weterynarz, która robiła zastrzyk i opisałam objawy nie potraktowała sprawy poważnie.
Byłam przerażona. Widziałam jak źle sie czuje , a babka mi tu gada, że na pewno nie przedawkowała leku (bo myślałam, że tak właśnie zrobiła) i że to od stresu związanego z wizytą. Ryczałam z bezsilności. No bo co miałam zrobić? Poiłam ją na siłę, bo nie mogla ani jeśc ani pić, tak sie trzesła i miała zachwiania równowagi.
Świnka piszczała przy tym donoście przez cały wieczór i całą noc. Nie spałam. Praktycznie dochodziło do mnie to, że ona umiera. Ależ ja nawyzywałam tą weterynarz! (nie do niej)
Rano sie pogorszyło, ale i tak zdziwiłam sie, że przeżyła całę noc. Leżała tylko na boku, miała silne drgawki i potwornie piszczała. Mama zaniosła ją do tej weterynarz. Ta w szoku, że śwince na prawdę coś jest. Powiedziała, że Basia dostala wstrząsu alergicznego na lek i, że żałuję, że nie zareagowała wieczorem na mój telefon. Podobno pierwszy raz zdarzyło sie tak u świnki. Prosiła, zeby zostawić świniaka u niej, dała dwa zastrzyki, w tym antidotum. Kazała sie zgłosić późnym popołudniem.
Po południu tak jak kazała poszłam zobaczyć co ze świneczka. Wet. powiedziała, że dawała jej w ciągu dnia kroplówki. Jej zdaniem miałs sie lepiej. Z tego co widziałam, wróciła do stanu w jakim była wieczorem. Poprosiła ponownie o to, ąby dać jej świnkę na noc do niej do domu i zapewniała żeby sie nie martwić. Mówiła, że na pewno ją wyleczy.
Rano do niej zadzwoniłam. Powiedziała, że niestety Basia padła nad ranem. (około 4). NIby o 02:00 podawała jej jeszcze leki.
Gdyby zareagowała na mój telefon, Basia by żyła. Nigdy więciej nie pójdę do tej weterynarz i będę ją odradzać wszystkim moim znajomym. Nawet nie wiem, co zrobiła z ciałkiem świnki. Nie bylam w stanie tam iść. Mama poszła tylko po rzeczy świnki, które tam zostawiłyśmy. :rozpacz: :rozpacz: :rozpacz: :mur: