Wybraliśmy się wczoraj całą rodzinką po Łowiecka.
W Tczewie pogoda raczej barowa, więc spokojnie, bez pośpiechu acz z pewnym napięciem szykowaliśmy się do drogi. Trzeba było zabrać kilka drobiazgów, sprawdzić olej i takie tam. Cała wyprawa, logistyka, przygotowania... Przebyliśmy połowę trasy podziwiając stan polskiej drogi krajowej nr 91, komentując wariata wyprzedzającego na trzeciego i niejakiego punciaka, który wlekł się niczym traktor, kopcąc niemiłosiernie.
Plany na wieczór już mieliśmy, były takie, że meczyk, że łączenie prośków, potem filmik, że wszystko Ok i lulu, bo do pracy i szkoły czas się udać, a jeszcze pieseł będzie chciał siusiu i kto na ochotnika w deszczu go wyprowadzi (wyznaczony na ochotnika został mąż, jak zawsze przy takiej okazji) .
W miejscowości, której nazwy nie wymienię, bo nie pamiętam, kilka km przed Świeciem, za zjazdem z autostrady, mój stary "groszek" doznał awarii (raczej sprzęgło lub podzespoły tegoż czegoś), całkowicie tym samym uniemożliwiając nam dalszą podróż
Przez cztery godziny absolutnie nikt nie zatrzymał się, by choć zapytać czy damy sobie radę (miały nas dwie służby drogowe, Wojsko Polskie, kilka lawet, setki TIRów i tysiące osobówek). Dzieci potwornie się nudziły, mąż mruczał pod nosem, a ja z bezradności miałam ochotę...
Koniec końców nie dojechaliśmy po Łowiecka auto zostało na Orlenie czeka na (nie-mam nadzieję)Drogiego Mechanika, a my późnym wieczorem, z pustym kontenerkiem, zmęczeni, głodni i sfrustrowani wróciliśmy do domu.
Wygrana naszych Biało-Czerwonych odsłuchana w radiu i ustalenie z Opiekunką Łowiecka, że chłopak dojedzie do nas z kimś, kto będzie miał po drodze, troszkę złagodziła nerwy... Ech.... a miało być tak pięknie...