Postautor: mmz » 30 stycznia 2020, 11:20
Niestety, nie przyda się już ani drybed, który przyszedł wczoraj, ani nowa karma, która przyjdzie dziś.
Stan świnki wczoraj się bardzo pogorszył, miała problem ze złapaniem oddechu, aż buzię otwierała i wyciągała szyję. Nie bardzo dawała radę nawet jeść i pić, krztusiła się. Szukała mnie ciągle, chciała być cały czas na rękach, a jak tylko próbowałam odłożyć, wpadała w panikę. Pojechaliśmy do wet, myślałam, że sterydy pomogą, wrócimy do domu i będzie lepiej. Może też zmiana antybiotyku będzie potrzebna i jej stan zacznie się poprawiać.
Na miejscu oprócz sterydów wziewnie dostała też furosemid w zastrzyku, żeby przy jej stanie dało się zrobić rtg. Posiedziała pod tlenem, ale poprawa po tym wszystkim była minimalna. Już wtedy zobaczyłam, że coś jest nie tak. Pani dr po zrobieniu rtg. przyszła z informacją, że to nie płuca w tym momencie są głównym problemem, a serce. Okazało się, że Bunia miała wadę serca i kwestią czasu było, kiedy się odezwie. Serce było w takim stanie że na rtg. nawet ciężko go było widać, całe w płynie. Pozwolili nam posiedzieć pod tlenem jeszcze godzinę, do zamknięcia przychodni, i podjąć decyzję, co robimy. Opcje wyglądały tak: albo zabieramy ją do domu, gdzie może nocy nie przeżyć i umrzeć w męczarniach, bo tlenu przecież nie mamy, jeśli przeżyje, to szukamy ewentualnie lekarzy, którzy znają się na sercu świnek, żeby zrobić echo, ale tu potrzebny jest czas, a stan świnki jest bardzo zły. Albo niestety eutanazja. Pani dr powiedziała, że na ten moment, gdyby to była jej świnka, to właśnie by zrobiła, bo widzi co się dzieje i jak sytuacja wygląda. To była najtrudniejsza chyba decyzja w moim życiu, zdecydować, że czyjeś życie ma się skończyć. Była dla nas jak członek rodziny. Ale widziałam, jak niknie w oczach, po rtg., które było dla niej stresem, było jeszcze gorzej. Po pół godzinie widziałam, że to najgorsze wyjście nie będzie wcale najgorsze, że zabranie jej do domu, to tylko przedłużenie jej okropnego cierpienia. Pani wet pozwoliła mi trzymać ją na rękach w czasie pierwszego zastrzyku, który miał ją uśpić przed tym ostatecznym. A Bunia jeszcze resztką sił przytuliła się do mnie. Miałam nadzieję że odejdzie po tym pierwszym zastrzyku, na moich rękach, ale jeszcze walczyła. Na ten ostateczny pani wet poprosiła, żebyśmy jednak wyszli, a ja się nie upierałam.
Myślę, że czuła od paru dni, że jest źle, przez to, ze szukała ciągle naszej obecności, przez to że odważyła się robić to, czego do tej pory nie robiła - wychodzić na podłogę, a nie ograniczać się tylko do dywanu, przychodzić do nas bez zachęcania smakołykami i próbować dostać się na nasze ręce na wszelkie sposoby, jak tylko zobaczyła, że jesteśmy. Do czasu choroby tak nie miała, była takim trochę kotem co chadza własnymi drogami, a człowiek jest dla niego ważny, kiedy on sam o tym zdecyduje.
Na szczęście mogłam być teraz w domu, więc cały czas mogłam jej doglądać, na bieżąco patrzeć, czego potrzebuje - przykrycia, przytulenia, zmiany zasikanego polarka, dopojenia czy dokarmienia.
Najgorsze jest to, że nic nie zapowiadało tego, co się stało, ta wada serca się wcześniej nie ujawniła. Jedyna inność w jej zachowaniu, to to, że od 2-3 miesięcy zaczęła więcej spać. Czytałam tu na forum, że jest sporo świnek, które dużo śpią, poza tym zima to taki senny czas. Nie pomyślałam nawet, żeby iść z tym do weterynarza, bo normalnie jadła i jak już nie spała, to była żywa i aktywna jak zwykle. Pani wet mówiła, że mogło to jednak świadczyć o tym, że jej serce domagało się już większego odpoczynku.
Choroba przyśpieszyła pewnie to co się zadziało z sercem, bo i sama choroba, i leki je osłabiły.
Podobno wady serca to wcale nie rzadkość wśród świnek, szczególnie skinny, które powstały w wyniku mutacji genetycznych. Pani wet mówiła też, że skinny zwykle żyją połowę krócej niż zwykłe świnki i 4 lata to tak naprawdę wiek maksymalny, ale często właśnie zdarzają się wśród nich wady serca i nowotwory, które powodują wcześniejsze odejścia.
Piszę to, bo może komuś pomoże. Szczególnie tym, których świnki więcej zaczęły nagle spać - sprawdźcie u weterynarza, czy z sercem wszystko ok. Podobno jest w Polsce kilku specjalistów od świnkowych serc.
U nas teraz czas żałoby, to że to wszystko napisałam, trochę mi pomogło. Wszystko zostało tak jakby miała za chwilę wrócić - kocyki, suszące się polarki, ten nowy drybed, którego nie zdążyła wypróbować, bo przyszedł tuż przed wyjazdem do wet, nadgryziona marchewka, hamak, z którego ją wyciągałam, jadąc do lekarza, lodówka pełna rozmaitej zieleniny specjalnie dla niej...