Nasza świnka też była dla córki, ja nie chciałam zwierząt w domu (miałam alergię, dlatego w grę wchodziła jedynie skinny z zastrzeżeniem, że możliwe, że będziemy musieli ją oddać, jeśli okaże się, że mnie uczula), ale niestety w praktyce wyszło, że przez czas z nią spędzony stała się praktycznie bardziej moja niż córki. Ja miałam więcej cierpliwości do oswajania, ja z racji biura w domu najczęściej do niej zaglądałam i najwięcej jednak spędziłam czasu. Jej choroba, pielęgnowanie w tej chorobie, to, ile z siebie dla niej dałam, żeby jej pomóc, ufność, jaką mi okazywała, sprawiły, że stała mi się jeszcze bliższa.
Córka oczywiście też była do niej przywiązana, po jej śmierci przepłakała całą dobę z niewielkimi przerwami, ze stanem podgorączkowym i prawie nic nie jedząc, już na szczęście wyszła z tego stanu, dziś jest zdecydowanie lepiej. Ona przeżywa żałobę na innej płaszczyźnie - jako odejście kogoś bliskiego, u mnie dochodzi jeszcze ten czynnik odpowiedzialności, wyrzutów sumienia, pytań, czy czegoś nie zawaliłam.