Cześć. Tekst jest dosyć długi, ale błagam Was o pomoc!
W ciągu tygodnia odeszły za TM moje 2 świnki. Jestem zrozpaczona... Obie świnki były nieco nieswoje w poniedziałkowy poranek w ubiegłym tygodniu. Miały także gorszy apetyt. Następnego dnia młodsza świnka (dalej: Młody), która miała niecały rok, czuła się o wiele lepiej. Natomiast u starszej (dalej: Starszy), która miała niespełna 2 latka, nie było widać poprawy, co skłoniło nas do wizyty u weta.
Wzięliśmy tylko Starszego. Objawy: brak apetytu, brak większego ruchu. Diagnoza: prawdopodobne zatrucie/niestrawność. Świniak dostał leki, następnego dnia mieliśmy przyjechać na wizytę kontrolną. Niestety rano było tylko gorzej... Starszy przestał cokolwiek jeść, więc postanowiliśmy oddać go do kliniki całodobowej, gdzie mógł być karmiony i obserwowany przez specjalistów. Niestety tego samego dnia zostaliśmy poinformowani o ciężkim stanie świniaka: nie miał on odruchu przełykania, jelita były wypełnione gazami, brzuszek był wzdęty (poprzedniego dnia taki nie był). Dodatkowo Starszy nie wypróżniał się... W klinice pobrano mu krew, jednak nie można było zrobić morfologii, ponieważ próbka była nieodpowiednia (co wskazywało ponoć na uszkodzoną wątrobę).
Następnego dnia (czwartek) Starszy miał zrobione USG, rtg itp. USG nie wykazało większych zmian, lekko uszkodzoną wątrobę, na rtg widać było sporo gazów w jelitach. W międzyczasie stopniowo odzyskiwał też odruch przełykania.
Niestety prosiak odszedł w piątek po południu... Organizm nie reagował na leki - gazy w jelitach były wciąż obecne. A bobków nie było...
Lekarze trzymali się pierwotnej diagnozy - zatrucia. Podejrzenie padło na nowe sianko (podobno mogło mieć w sobie grzyba). Dlatego też weterynarz zasugerował kontrolną wizytę z Młodym, który od wtorku czuł się dobrze....
I tutaj dramat trwał dalej... w piątek przed wizytą świniak zaczął ciężko oddychać i wydawać przy tym niemiłe dźwięki. Szybko popędziliśmy do weterynarza i zdaliśmy go do szpitalika. Po godzinie nadszedł czas na wizytę kontrolną. W międzyczasie zbadano Młodego, pobrano mu krew itp. Weterynarz zdecydował, że prosiak ma wracać do domu na noc, ponieważ miał apetyt, załatwiał się a podobno z problemami oddechowymi (jeśli nie są poważne) to lepiej unikać stresu związanego z pobytem w szpitaliku.
Noc z piątku na sobotę była straszna. Młody ciągle charczał, wydawało mi się, że jego stan się pogorszył. O godz. 4 znacząco stracił apetyt, jednak wciąż przyjmował pokarm. Bobków było wyraźnie mniej, ale wciąż miałam w głowie sugestię weterynarza - lepiej, żeby był w domu. Mimo to o godz. 8 nie wytrzymałam i zdecydowałam o zdaniu Małego do szpitalika. Lekarz, który go przyjmował, stwierdził, że to dobra decyzja, ponieważ po osłuchaniu powiedział - "o kurczę, wszystko mu w tych płucach jeździ". Byliśmy bardzo zaniepokojeni stanem świnki, zwłaszcza, że podejrzewano zapalenie płuc.
Wieczorem otrzymaliśmy decyzję, że świniak zostanie na noc w szpitaliku. Jego stan był stabilny, tlenoterapia pomagała, sam przyjmował jedzenie i bobkował. Co ciekawe, miał dobre wyniki morfologii, nic nie wskazywało na zatrucie. Bardzo się z tego cieszyliśmy. Następnego dnia zostaliśmy poinformowani, że świniak dalej jest stabilny i można go odebrać.
Po powrocie Młody bardzo się cieszył, biegał po klatce, chciał z niej wychodzić itp. Jednak stopniowo był coraz mniej ruchliwy. Nie za dużo jadł, jednak moim zdaniem wystarczająco. W dodatku bobkował. Co ciekawe, wieczorem sam oddech mu się bardzo poprawił, jedynie momentami coś tam świszczało. Tak się cieszyliśmy... Mimo to świnka dużo siedziała w budce, jednak logicznie myśleliśmy, ze po prostu jest wycieńczona chorobą i musi odpocząć. Jej stan na 100% nie był tragiczny.
Niestety nad ranem okazało się, że Młody od nas odszedł... Jego ciałko leżało poza domkiem, jedzonko było ruszone, bobkował... Czy ktoś z Was jest w stanie mi doradzić, co takiego mogło się wydarzyć? Dodam, że w trakcie badań nie wykryto żadnych nieprawidłowości z serduszkiem, rtg potwierdził zapalenie płuc...
Jesteśmy zrozpaczeni, mimo że naszym zdaniem zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, żeby oba świniaki przeżyły.
W ciągu tygodnia straciliśmy dwie piękne i zdecydowanie za młode świnki... Chyba to boli najbardziej, ich młody wiek, z którym nie mogę sobie poradzić.
Tego samego dnia rozmawiałam z Weterynarzem. Jego zdaniem mimo wszystko te dwie śmierci mogły być ze sobą powiązane - na tle zakaźnym. Podobno patogen może wywołać różne objawy u chorego - dlatego jedna świnka miała problem z układem trawiennym, a druga z układem oddechowym.
Weterynarz doradził, abyśmy przez 2 miesiące (!) nie brali nowych świnek do domu, ze względu na podejrzenie zakażenia.
Czy ktoś miał podobne doświadczenia? Nie rozumiem, dlaczego organizm Starszego nie reagował na leki, które miały zmniejszyć gazy w jelitach... I dlaczego Młody zmarł w nocy, mimo że przed snem z oddychaniem radził sobie o wiele lepiej, dodatkowo jadł i bobkował....
PS. Według mnie do śmierci świniaków nie przyczyniło się żadne zatrucie, ale jakieś bakterie/wirusy. Bo jednak Młody nie miał problemów z jelitami/wątrobą.
Bardzo proszę o pomoc, czy ktoś jest w stanie doradzić, co mogło pójść nie tak? Zwłaszcza z drugą świnką... Każda wskazówka się przyda. Ponadto co myślicie o dwumiesięcznej kwarantannie przed wzięciem nowych świnek morskich?
Pozdrawiam