Postanowiłam napisać na tym forum, ponieważ właśnie straciłam moją najukochańszą istotkę na ziemi. Amiga miała tylko 7 miesięcy. Była naprawdę kochanym prosiaczkiem, niesamowicie przywiązanym do mnie, zawsze lubiła się do mnie przytulić, bawić się, być głaskana. W pewnym sensie była jak takie malutkie dziecko, któremu poświęcałam bardzo dużo uwagi i naprawdę mocno kochałam. Kiedy ją kupiłam raz chorowała na świerzb - później się dowiedziałam, że wiele świnek ze sklepu zoologicznego może przechodzić tą chorobę. Ale po kuracji znów była zdrowa. Niestety niedawno stało się coś dziwnego. Zaczęły się problemy z brzuszkiem, a konkretnie biegunka. Amiga stała się ospała i nie chciała jeść. Po dwóch dniach jej przeszło. Biegunka po zastrzykach ustępowała. Ponownie wszystko było ok. Ostatnie kilka tygodni zżyła się ze mną jeszcze bardziej, miałam wrażenie, że nawet chwilami rozumie co do niej mówię, reagowała na imię, kiedy ją wołałam.. No i zaczęło się. Na weekend zauważyłam, że coś jest nie tak. Świnka dostała biegunki. Później biegunka ustąpiła, ale świnka przestała jeść. Całą niedzielę leżała ospała, nie piła nie jadła. W poniedziałek z samego rana pojechałam do weterynarza. Dostała coś przeciw biegunce, antybiotyk, kroplówkę. Kazano mi ją dokarmiać na siłę, ale strasznie się wyrywała i wypluwała. Wieczorem dostała kolejną kroplówkę. We wtorek miałam się zgłosić na zastrzyk i usg. Weterynarz stwierdził, że prawdopodobnie jest niedrożność jelit i natychmiastowo zlecił operację. Zostałam odesłana do pani doktor, która specjalizuje się w operacjach małych zwierząt. Bardzo się bałam tej operacji. Pani doktor powiedziała mi szczerze, że prawdopodobieństwo czy przeżyje czy nie jest pół na pół. Aczkolwiek zgłaszając się tam, musieliśmy razem z chłopakiem podjąć decyzję: albo operujemy albo usypiamy. Nie mogliśmy już z tak chorym zwierzęciem stamtąd wyjść. Oczywiście wybraliśmy operację. Przez 40 minut siedziałam z Amigą w poczekalni, na zmianę śmiałam się i płakałam, nie wiedziałam czy mam się z nią pożegnać czy znów ją zobaczę. No i przyszła na nią kolej. Przed samą operacją na stole, przyszła do mnie, zaczęła mnie lizać i wtulać się, tak jakby wiedziała co ją czeka. Powiedziałam jej wtedy, że będzie dobrze. No i operacja udała się. Nie było niedrożności, ale miała bardzo wyniszczone jelita, całe zgazowane. Dostaliśmy antybiotyki, specjalną karmę do podawania przez strzykawkę. Mieliśmy 2 doby.. Na drugi dzień rano nawet sama zaczęła jeść, nie na siłę, trochę chodziła. Na wieczór pogorszyło się. Bardzo szybko oddychała. Pojechałam do weterynarza, znów zastrzyk, kroplówka. Cały czas ją karmiłam, podawałam leki. Niestety kolejnego dnia, kiedy wróciłam z zajęć zauważyłam, że nadal szybko oddycha. Kiedy mnie zobaczyła zaczęła cicho popiskiwać, nie mogła się podnieść, była bezwładna. Jakby wołała o pomoc. Bez zastanowienia wsiadłam w samochód i pojechałam do weterynarza. Niestety Amiga nie dotrzymała.. Zmarła w drodze;( Jest mi naprawdę ciężko po jej odejściu, ciągle o niej myślę. Co zrobiłam źle, dlaczego odeszła..
Aczkolwiek bardzo zastanawia mnie pewien fakt. USG robił jej lekarz, który bardziej specjalizuje się w większych zwierzakach, stąd też skierowano mnie na operację do innej lecznicy. Ale diagnozę stawiał ten pierwszy lekarz. Na badaniu świnki jest napisane, że widoczne są twory w jamie brzusznej i płyn w otrzewnej. Czytałam na ten temat i to bardzo często wskazuje na cysty u świnek. Dlatego chciałam spytać czy myślicie, że została postawiona zła diagnoza? Czy to mogły być te cysty, a nie niedrożność? To, że miała zgazowane i wyniszczone jelita z tego co czytałam, często występuje przy tej dolegliwości.. Wiem, że to już nie wróci życia mojej kochanej śwince, ale naprawdę się nad tym poważnie zastanawiam.. Żałuję, że nie spytałam o to przed operacją. Zastanawiam się też, czy operacja była konieczna. Mam w głowie tyle pytań. Czuję się bardzo winna śmierci Amigi. Nigdy o niej nie zapomnę, była naprawdę przecudowną świnką..
