Dziś mija równo tydzień jak Stefcio i Maniek są w domu. Przez ten tydzień już nieco się nauczyły i są śmielsze - nie chowają się do domków na pierwszy lepszy hałas czy nawet zaczepienie klatki. Nauczyły się szelestu opakowania od suchej karmy, którą jak tylok usłyszą, to piszczą w niebogłosy. Jedzą też nawet z ręki (w klatce). Niestety, i jeden i drugi boją się brania na ręce. Maniek ogólnie jest bardziej płochliwy (krótkowłosy, 4,5 miesiąca), na pierwsze lepsze tknięcie go ucieka - Stefan jest troszke śmielszy (rozetek, 3 miesiące), głosniej piszczy o jedzenie, szybciej przychodzi do ręki i nie ucieka przed głaskaniem w klatce, ale gdy wkładam ręke pod niego żeby go podnieść - tez ucieka. O ile wyjęcie Mańka z klatki to wielki wyczyn (zanim ucieknie do domku, a nie będę mu przecież robił "najazdu" na dom próbuję go łapać gdy jest poza domkiem), o tyle Stefana łatwiej - tak czy siak jednak jeden i drugi w rękach zamiera, jeść wtedy nie chce, a przy ruszaniu podgryzają nerwowo moje palce.
Jak je do siebie przekonać i do brania w ręce? Jutro odbieram paczkę z typowymi smakołykami (suszone jabłka i owoce dzikiej róży), to może na nie się skuszą w rękach. A może jeszcze dać im nieco spokoju i niech sobie siedzą ciągle w klatce?