Postautor: Maddalena » 5 stycznia 2016, 11:44
Witam. Mam ogromny problem z moją kochaną kulką. Tytan nigdy nie chorował, dopiero pół roku temu wykryłam u niego ogromną gulę - kaszak. Ze względu na sędziwy wiek malucha, lekarka tylko go wycisnęła, operacji mógłby nie przeżyć. Nawrotu nie było. Dodatkowo za uchem miał twardy guz. Doktor nie potrafiła stwierdzić czy jest to nowotwór, czy może zwykły tłuszczak. Nie powiększał się, sensu wycinać tego nie było, bo tak jak przy kaszaku - operacja jest bardzo ryzykowna.Ale do sedna. Od kilku dni siedział osowiały, zupełnie nieswój, ciężko oddychał i bardzo charczał. Nie leciał do mnie, nie piszczał. Tylko siedział nastroszony w kącie. Pojechałam w sobotę do weterynarza (jego lekarki prowadzącej, nie było ale był inny) stwierdził zapalenie górnych dróg oddechowych, dostał antybiotyk domięśniowo. Poprawiło się. W niedziele pojechałam na kolejny zastrzyk (bo miał być cykl 3 zastrzyków), dostał fluorochinolon, stan się pogorszył. Wczoraj pojechałam, bo była już jego lekarz. Zero poprawy, nadal charczał i oddychał ciężko. Dostał Bactrim doustnie + jeszcze jakiś antybiotyk, dodatkowo witaminy i kroplówkę. Poprawy jako takiej nie ma, trochę siana skubnął, trochę ogórka i to wszystko. Wody prawie w ogóle nie pije. Próbowałam podawać mu strzykawką, skończyło się to dla niego tym, że ogromnie się zestresował, ja tym bardziej. Rano przy podawaniu Bactrimu strzykawką do buzi (klinika jest daleko, za podróż w dwie strony płacę 40 zł, a jestem studentką, więc doktor dała mi leki do domu), zauważyłam, że mały ma parliż nogi. To żaden uraz mechaniczny, ona po prostu mu zwisa i ciągnie ją za sobą. Nie stawia żadnego oporu, jakby po prostu już jej nie czuł. Widzę, że się męczy, poprawy żadnej, kupy też się pogroszyły - małe i miękkie. Wiem, że ma już 7 lat, ale bardzo go kocham, przywiązałam się niesamowicie. Proszę, powiedzcie co robić... Antybiotykoterapia nie pomaga, prosiak się niesamowicie męczy i doszedł ten paraliż. Uśpienie to ostatnie co bym zrobiła, jednak zdaję sobie sprawę, że może będę musiała. Nie umiem pogodzić się z faktem, że mały może odejść, bo już straciłam pół roku temu najważniejszą osobę w moim życiu i tylko w duchu się modliłam, żeby Tytanowi nic nie było. Od zawsze był zdrowy, silny i dzielny. Niestety... W klatce ma cieplutko, leży na kocyku, ma termofor, pełno siana, dodatkowo klatka jest osłonięta kołdrą. Robię mu inhalację z inhalolu, ale nic nie pomaga. Nadzieja umiera ostatnia, ale wydaje mi się, że mały się powoli poddaje...