I właśnie z tego powodu mam do siebie żal ...
Bo w ostatnich dniach życia Tuptusia widziałam, że coś nie gra, że jest słaby.
Mogłam pójść do weta, nie poszłam. Myslałam, że mu przejdzie...
Rano gdy wstałam ,jeszcze mnie witał, pogłaskałam go po łepku (bardzo lubiał być głaskany- typ pieszczocha).
Wyszłam z psem na spacer. Gdy wróciłam do domu, żeby dać mu jedzenie on już leżał, próbował wstać, zapiszczeć, ale nie miał sił.Wzięłam go na ręce i zaczęłam płakać. To było straszne.

W końcu się opamiętałam, wyszłam z domu. Wsiadłam do auta, trzymając go na kolonach, ciągle głaskałam, on co jakiś czas podnosił główkę.
Gdy dojechałam na miejsce, on już nie żył... :cry
Nie mogę sobie tego darować.