Dzisiaj jest dla mnie bardzo smutny dzień... Odeszła ode mnie moja pięcioletnia suczka labrador retriver. Była tak kochanym psem, nie wadziła nikomu, zawsze chętna do pieszczot no i do żarełka. Świetna sunia. Niestety, zawsze przychodzi ten czas ale na nią przyszedł chyba zbyt wcześnie. W niedziele rano była jak zawsze pełna energii i gotowa do zabaw choć wieczorem nie mogła jeść (a chciała) ponieważ domyśliliśmy się że boli ją gardło (zajadła kilka kęsów i zaczęła piszczeć). W nocy kaszlała ale miała na tyle siły by wejść na górę po schodach i położyć się w legowisku w którym spała zazwyczaj. Rano [poniedziałek] znów nie mogła jeść, na szczęście piła wodę.Była u weterynarza który stwierdził u naszego psiaka przeziębienie. Wieczorem wyszliśmy na dwór - ja patrzyłam na biegające w ogrodzeniu świnki a ona leżała sobie na podkładzie. Prawie cały dzień przeleżała lecz pomimo braku sił znów wlazła na górę kiedy miała spać na dole niedaleko rodziców. Wtedy wiedziałam, że ona się nie podda, że będzie walczyć jeśli będzie musiała.Kiedy tylko usłyszałam łapy na schodach wybiegłam z pokoju żeby przypadkiem Miśka nie położyła się na ziemi. Oczywiście na ziemi się położyła i ja choć było po 22, byłam mega zmęczona wtargałam 40 kg na legowisko... Wiedziałam że się z niego nie ruszy bo nie ma siły - kolacji również nie zjadła. Rano [wtorek] leżała już na dole w swoim wiklinowym koszyku z miską na wodę i małym pojemniczku z jedzeniem pod nosem. Widać było że nic nie zjadła więc zabrałam jedzenie i przybliżyłam miskę z wodą. Ona choć wymęczona chorobą nieco się podniosła i zaczęła chlipać. Nachyliłam się nad nią, przytuliłam, ucałowałam w czółko i wyszłam do szkoły. Kiedy przyjechała po mnie babcia by odebrać mnie ze szkoły powiedziała trzy najgorsze słowa jakie w życiu usłyszałam "Emisia nie żyje".

Powiedziała że Emisia tak źle się czuła że siostra i ona zabrały ją do tego samego weta który teraz zdiagnozował niewydolność serca. Poleciła im aby czym prędzej pojechały do kliniki na Chopina. No i pojechały. Ale Emisia nie dożyła dojazdu do weterynarza... W trakcie drogi moja siostra powiedziała do babci że Emcia nie oddycha. Był to mój pierwszy "poważny" pies. Był jeszcze Benio rasy rottweiler ale nie znałam go dobrze. Emi była taka kochana, kiedy trzeba było broniła, przy każdej możliwej okazji upominała się o pieszczoty a co najważniejsze była niezastąpionym przyjacielem który zawsze zostanie w moim serduszku. Mam nadzieje że teraz jej lepiej, że nic ją nie boli i może jeść ile chce bo to była jej ulubiona czynność. Niewydolność serca mogła wynikać również z tego że miała lekką nadwagę. Kiedyś na Wielkanoc zjadła nam całe mięso które leżało na blacie. Staraliśmy się ją odchudzać - nieco mniej jedzenia, spacery, zabawy. Uwielbiała piłki, jej ukochaną zabawką była czerwona, piszcząca kość. Jednak jeśli chodzi o sporty jej ulubionym były skoki. Ustawiałam jej wszelkiego rodzaju przeszkody i razem się bawiłyśmy. No, już się nie rozpisuję bo o niej to całą książkę bym mogła. Tutaj kilka jej zdjęć.
Pa, Klusko <3